Sandacz 90 cm z powierzchni

Przez cały tydzień siedziałem w domu i nie chodziłem na ryby, jestem od tygodnia przeziębiony i chciałem się trochę pod kurować, a i mocne ochłodzenie jakoś nie zachęcało do wypadów na ryby, ale dziś już nie usiedziałem w domu i postanowiłem pod wieczór chociaż trochę powędkować. Schowałem dziś już głęboko do szafy lekki spinning i przygotowałem swój ulubiony od kilku lat jesienny kijek: Team Dragon 285 cm do 60 gram - taka lekko - ciężka pała, ale bardzo szybka i czuła. Plecionkę też zmieniłem na grubszą 15 funtową.

Pod wieczór wyruszyłem nad wodę, ubrany już prawie jak na późno jesienne wędkowanie, jak wychodziłem z domu termometr pokazywał 6 stopni, po drodze doszedłem do wniosku, że muszę już zapakować do plecaka czapkę i rękawiczki... szybko w tym roku nadeszły chłody.

Lubię wędkować jesienią, nie ma już nad wodą tłoku, jest ciszej i spokojniej, nie ma robactwa. To też czas grubych łowów i dużych ryb...

Dochodzę do wody... nikogo nie widzę... będę sam, to najbardziej lubię... jednak nie - widzę w oddali znajomą sylwetkę kolegi zmierzającego w dół rzeki i jednego gruntowca w moim ulubionym miejscu, koryguję plany... kolegę dogonię później, a teraz idę trochę w górę by obłowić dół na Narwi.

Pierwsze rzuty... dołu już nie ma, jest płasko i płytko, główka 25 gram mimo silnego uciągu mocno wali po dnie - a jeszcze 2 lata temu było tu 9 m. Kieruję się w kierunku łowiącego kilometr niżej kolegi i obławiam szybko co ciekawsze odcinki wody. Niestety brak kontaktu z rybą, gruntowiec łowi na żywca - też jest bez brania. Dochodzę do kolegi, mówi że miał kilka delikatnych brań sandaczy i jednego małego wyholował.

Przez jakiś czas łowimy obok siebie, robi się ciemno a delikatne brania się urywają. Postanawiamy cofnąć się pod most. Po drodze na kilka rzutów zatrzymuję się w miejscu gdzie 20 września złowiłem sandacza 70 cm, Artur idzie od razu pod most. Zostaję sam, zmieniam gumę na 10 cm lunatica z 10 gramową główką "big game" Gamakatsu.

Łowię podobnie jak wtedy gdy ostatnim razem w tym miejscu, staram się prowadzić gumę jak najbliżej brzegu, początkowo płytko na wysoko uniesionym kiju, później zmieniam na delikatny opad, jeszcze później guma ląduje na środku rzeki.

Niestety brań brak, trochę zniechęcony myślę jeszcze 2-3 rzuty przy samym brzegu i idę pod most. Chyba w drugim rzucie po tym jak lunatic spadł prawie na brzeg, po dwóch obrotach korbką kołowrotka, pod powierzchnią wody mam branie, mocno zacinam - jest, szybko jeszcze mocniej docinam, ryba siedzi na haku.

Rozpoczynam nieśpieszny ale zdecydowany i mocny hol, kołowrotek zakręcony na max, ryba dość mocno się "stawia", początkowo nie jestem pewien z czym mam do czynienia, pierwszy raz w tym roku łowię na ten kij i nie mam jeszcze jego dobrego "czucia".   Wydaje mi się, że na haku jest 2-3 kilogramowa ryba, dopiero jak podciągnąłem sandacza pod swoje nogi, to zobaczyłem jak dużą rybę mam na wędce.

Aż nie chce mi się wierzyć w to co widzę obok swoich woderów w wodzie, delikatnie biorę sandacza "pod skrzela" i wyciągam na trawę. Kolos!

Staram się jak najszybciej zrobić jakieś fotki, ale najpierw uwalniam rybkę z haka, niewielki lunatic siedzi prawie w przełyku, tak głęboko połknął ripperka.



Robię szybko kilka fotek, mierzę: 90 cm (wyrównałem swój rekord 1998r) i zanoszę sandacza do wody. Trzymam go za ogon i delikatnie go "napowietrzam" - gdy po 2 minutach sandacz się nie wyrywa i nie odpływa robi mi się ciepło... nie... niemożliwe by to tak się zakończyło... trzymam sandacza cały czas w wodzie, od lodowatej wody zaczynają mi cierpnąć dłonie... wreszcie daje oznaki życia i gdy go puszczam odpływa...

Komentarze

  1. Brawo Krzysiu! Bardzo się cieszę, że tego sandacza złowiłeś właśnie Ty! :) I mam nadzieję, że za rok poprawisz rekord o co najmniej 10 cm :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli takie ryby trafiają się ludziom wyznającym zasadę C&R to tylko się cieszyć. Gratuluję i życzę ponownego spotkania z takim kolosem!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz