Ciśnienie utrzymuje się od kilku dni na podobnym poziomie, ustabilizował się również poziom wody w rzece, pogoda jak na listopad też sprzyja - temperatura kilka stopnia na plusie - ciepły na razie jest listopad. Dziś jest bardzo gęsta mgła, widoczność na wodzie prawie zerowa. Dziś łowię z Adamem, krótka narada gdzie dziś łowimy... ze względu na pogodę, a głównie na zerową widoczność, decydujemy się łowić nie daleko od przystani. Pływanie po nocy w tych warunkach, kiedy nie widać ze środka rzeki jej brzegów, nie należy do przyjemnych, ani bezpiecznych.
Celem naszej wyprawy są nocne sandacze, zamierzamy je łowić na woblery powierzchniowe, nie mamy ze sobą żadnych gum, ani innych przynęt. Naszym celem są sandacze aktywne, głodne, te które wyruszyły na żerowiska w poszukiwaniu stad białej ryby aby się najeść. Sandacze o tej porze roku żerują intensywnie, łatwiej też je skusić do brania, mniej grymaszą, starają się najeść i zgromadzić duży zapas tłuszczu przed nadchodzącą zimą. Trzeba je tylko znaleźć i trafić w porę ich żerowania w miejscu, gdzie będziemy próbować je złowić. Sandacze nie żerują w jednym miejscu, po opuszczeniu swoich dziennych ostoi, przemieszczają się po rzece na spore nieraz odległości w poszukiwaniu pokarmu.
Pierwsza miejscówka, płytki blat powyżej główki, wolny ale równy nurt, głębokość maksymalnie 1,5m. Adam łowi 10 cm woblerem, ja zakładam jasną 12 cm uklejkę, woblery pracują tuż pod powierzchnią wody. Aby nie plątać zestawów, rzuty synchronizujemy w ten sposób, że najpierw ja rzucam woblerem na środek rzeki, po jakimś czasie, woblera do wody posyła Adam. Przynęty spływają kilkadziesiąt metrów z nurtem rzeki. Zwijanie rozpoczynamy w kolejności rzutów, najpierw ja, a po chwili kolega.
Po kilku rzutach, zmieniamy miejsce. Łowisko chyba miejscami jeszcze płytsze, bo czuję jak wobler od czasu do czasu szoruje po dnie, w pewnej odległości przynęta przeskakuje po zatopionym konarze. Łowienie utrudniają zbierane przez wobler płynące rzeką "śmieci", właściwie co rzut czyszczę woblera z resztek roślinności.
Może ze 30 metrów od łódki mam delikatne branie, zacinam, po chwili w łódce "melduje" się niewielki szczupaczek. Z najeżonej zębami paszczy wystaje tylko ster 12cm wobka, szczupak ma może z 50cm. Manipulując szczypcami zastanawiam się, jak ja wyję mu tego woblera z paszczy. Na szczęście udaje mi się to zrobić szybko i bez robienia większej krzywdy rybie.
Po złowieniu szczupaka zmieniam kolor woblera na "green tiger". Jest bardzo ciemno, niebo zasłonięte chmurami, dodatkowo gęsta mgła, widoczność bardzo mała. Liczę, że wobler w "agresywnym" kolorze prędzej skusi w tych warunkach rybę do brania. Łowimy, w którymś z kolei rzucie, mam delikatne branie. Ryba jest jeszcze mniejsza - to sandaczyk ze 30 parę centymetrów. Przednia kotwica tkwi w pysku. Nie mogę sobie przypomnieć, czy już wcześniej na tego woblera złowiłem mniejszego sandacza. To też swoisty rekord.
Znowu opuszczamy się kilkadziesiąt metrów w dół rzeki. Wypuszczam woblera gdzieś na 80m i rozpoczynam wolne prowadzenie pod leniwy w tym miejscu nurt. Po zwinięciu 30m plecionki mam wrażenie, że woblera coś zatrzymało i czuję niewielki ciężar na końcu zestawu, decyduję się zaciąć... czuję na końcu rybę, jestem pewien, że to sandacz. Początkowo wydawało mi się, że ryba jest niewielka, sandacz płynął w stronę łódki, nie stawiając oporu. Dopiero kilkanaście metrów od łódki zaczął mocniej się opierać.
Po chwili sandacz jest przy burcie. W świetle latarek widzę, że jest zaczepiony na tylnej kotwicy za sam koniuszek pyska. Adam sprawnie podbiera drapieżnika, robimy kilka zdjęć i wkładam delikatnie sandacza do wody. Przez chwilę obserwujemy w świetle latarek odpływającego sandacza. Piękny widok, gdy nastroszony, zły rozbójnik niknie w wodach Narwi. Miarka pokazała 77cm. Łowimy jeszcze godzinę, opuszczając się jeszcze kilkakrotnie w dół rzeki, ale nie mamy już brań.
Niedawno gdy byliśmy z Adamem na rybach, wywiązała się krótka dyskusja o roli przynęty. Ja nie do końca zgadzam się z tezą, że jak sandacz żeruje, to zaatakuje każdą przynętę, aby tylko trafiła mu gdzieś w okolice "zębów". Dziś ja łowiłem cały czas jednym modelem woblera w rozmiarze 12cm, zmieniałem tylko kolory, Adam trochę "kombinował" z woblerami, ale dziś nie miał brania. O skuteczności przynęt można się przekonać w takich właśnie warunkach. Siedzieliśmy na łodzi obok siebie, wypuszczaliśmy woblery na podobną odległość, woblery trafiały do wody w niewielkim odstępie czasu, musieliśmy synchronizować wypuszczanie woblerów, by uniknąć ich splątania, zwijanie też zaczynaliśmy w niewielkich odstępach jeden po drugim. Woblery musiały iść w nurcie gdzieś obok siebie, ryby atakowały tylko mój wobler, oczywiście dochodzi jeszcze technika i tempo prowadzenia woblera, ale wnioski nasuwają się dość oczywiste...
Celem naszej wyprawy są nocne sandacze, zamierzamy je łowić na woblery powierzchniowe, nie mamy ze sobą żadnych gum, ani innych przynęt. Naszym celem są sandacze aktywne, głodne, te które wyruszyły na żerowiska w poszukiwaniu stad białej ryby aby się najeść. Sandacze o tej porze roku żerują intensywnie, łatwiej też je skusić do brania, mniej grymaszą, starają się najeść i zgromadzić duży zapas tłuszczu przed nadchodzącą zimą. Trzeba je tylko znaleźć i trafić w porę ich żerowania w miejscu, gdzie będziemy próbować je złowić. Sandacze nie żerują w jednym miejscu, po opuszczeniu swoich dziennych ostoi, przemieszczają się po rzece na spore nieraz odległości w poszukiwaniu pokarmu.
Pierwsza miejscówka, płytki blat powyżej główki, wolny ale równy nurt, głębokość maksymalnie 1,5m. Adam łowi 10 cm woblerem, ja zakładam jasną 12 cm uklejkę, woblery pracują tuż pod powierzchnią wody. Aby nie plątać zestawów, rzuty synchronizujemy w ten sposób, że najpierw ja rzucam woblerem na środek rzeki, po jakimś czasie, woblera do wody posyła Adam. Przynęty spływają kilkadziesiąt metrów z nurtem rzeki. Zwijanie rozpoczynamy w kolejności rzutów, najpierw ja, a po chwili kolega.
Po kilku rzutach, zmieniamy miejsce. Łowisko chyba miejscami jeszcze płytsze, bo czuję jak wobler od czasu do czasu szoruje po dnie, w pewnej odległości przynęta przeskakuje po zatopionym konarze. Łowienie utrudniają zbierane przez wobler płynące rzeką "śmieci", właściwie co rzut czyszczę woblera z resztek roślinności.
Może ze 30 metrów od łódki mam delikatne branie, zacinam, po chwili w łódce "melduje" się niewielki szczupaczek. Z najeżonej zębami paszczy wystaje tylko ster 12cm wobka, szczupak ma może z 50cm. Manipulując szczypcami zastanawiam się, jak ja wyję mu tego woblera z paszczy. Na szczęście udaje mi się to zrobić szybko i bez robienia większej krzywdy rybie.
Po złowieniu szczupaka zmieniam kolor woblera na "green tiger". Jest bardzo ciemno, niebo zasłonięte chmurami, dodatkowo gęsta mgła, widoczność bardzo mała. Liczę, że wobler w "agresywnym" kolorze prędzej skusi w tych warunkach rybę do brania. Łowimy, w którymś z kolei rzucie, mam delikatne branie. Ryba jest jeszcze mniejsza - to sandaczyk ze 30 parę centymetrów. Przednia kotwica tkwi w pysku. Nie mogę sobie przypomnieć, czy już wcześniej na tego woblera złowiłem mniejszego sandacza. To też swoisty rekord.
Znowu opuszczamy się kilkadziesiąt metrów w dół rzeki. Wypuszczam woblera gdzieś na 80m i rozpoczynam wolne prowadzenie pod leniwy w tym miejscu nurt. Po zwinięciu 30m plecionki mam wrażenie, że woblera coś zatrzymało i czuję niewielki ciężar na końcu zestawu, decyduję się zaciąć... czuję na końcu rybę, jestem pewien, że to sandacz. Początkowo wydawało mi się, że ryba jest niewielka, sandacz płynął w stronę łódki, nie stawiając oporu. Dopiero kilkanaście metrów od łódki zaczął mocniej się opierać.
Po chwili sandacz jest przy burcie. W świetle latarek widzę, że jest zaczepiony na tylnej kotwicy za sam koniuszek pyska. Adam sprawnie podbiera drapieżnika, robimy kilka zdjęć i wkładam delikatnie sandacza do wody. Przez chwilę obserwujemy w świetle latarek odpływającego sandacza. Piękny widok, gdy nastroszony, zły rozbójnik niknie w wodach Narwi. Miarka pokazała 77cm. Łowimy jeszcze godzinę, opuszczając się jeszcze kilkakrotnie w dół rzeki, ale nie mamy już brań.
Niedawno gdy byliśmy z Adamem na rybach, wywiązała się krótka dyskusja o roli przynęty. Ja nie do końca zgadzam się z tezą, że jak sandacz żeruje, to zaatakuje każdą przynętę, aby tylko trafiła mu gdzieś w okolice "zębów". Dziś ja łowiłem cały czas jednym modelem woblera w rozmiarze 12cm, zmieniałem tylko kolory, Adam trochę "kombinował" z woblerami, ale dziś nie miał brania. O skuteczności przynęt można się przekonać w takich właśnie warunkach. Siedzieliśmy na łodzi obok siebie, wypuszczaliśmy woblery na podobną odległość, woblery trafiały do wody w niewielkim odstępie czasu, musieliśmy synchronizować wypuszczanie woblerów, by uniknąć ich splątania, zwijanie też zaczynaliśmy w niewielkich odstępach jeden po drugim. Woblery musiały iść w nurcie gdzieś obok siebie, ryby atakowały tylko mój wobler, oczywiście dochodzi jeszcze technika i tempo prowadzenia woblera, ale wnioski nasuwają się dość oczywiste...
Komentarze
Prześlij komentarz