II Przechodni Puchar Sponsorów

W niedzielę 26 września 2010r. na jeziorze Grądy zostały przeprowadzone II zawody spławikowe o Przechodni Puchar Sponsorów. Przez okres jednego roku regulamin tych zawodów trochę ewoluował. Między innymi zasady przyznawania nagród. Na pierwszym Pucharze nagradzany był jedynie zawodnik wygrywający zawody a klasyfikacja była tylko indywidualna.

W tym roku uległo to zmianie. Trzech pierwszych zawodników dostało puchary oraz nagrody pieniężne: 150zł, 100zł i 50zł. Była prowadzona także klasyfikacja drużynowa, gdzie puchary dostali wszyscy zawodnicy z trzech pierwszych drużyn. Dodatkowo była nagroda (statuetka) dla najmłodszego zawodnika, nagroda dla zawodnika który uplasował się na 13 pozycji oraz dwie nagrody rzeczowe rozlosowane wśród wszystkich zawodników. Poza tym ukleja nie liczyła się do wyniku.

Regulamin zawodów dostępny był dużo wcześniej i o zmianach w klasyfikacji oraz łowieniu wiedziałem ale reszta była dla mnie zaskoczeniem. W każdym razie zawody zapowiadały się ciekawie. Tym bardziej, że wygrałem pierwszą edycję tych zawodów a ich atmosfera bardzo mi się podobała.

Udało mi się skompletować dwie drużyny, tak więc zgłosiłem 6 zawodników. Pierwszą ekipę tworzyli: Andrzej Nowakowski, Dariusz Kowalski, Bartosz Kowalski natomiast drugą: Zbigniew Bajno, Mirosław Brzeziński i ja (Marcin Majewski). Noclegi zamówiłem wcześniej w gospodarstwie agroturystycznym gdzie przy okazji ostatniego pobytu okazało się, że jest do dyspozycji łódka bez dodatkowej opłaty. Byłem ciekaw tego jeziora przy połowach z łódki. Dodatkowo zachęcał termin koniec września to niezły czas na okonia. Z tego też względu razem z Mirkiem już w czwartek wieczorem byliśmy na kwaterze.

Plan był następujący. W piątek łowimy z łódki: pobudka – o której wstaniemy, płyniemy w najdalszą część jeziora zupełnie nam nie znaną i w dryfie łowimy. Przerwa na obiad – jak zgłodniejemy, następnie płyniemy na bliższą część, która jest znana z zawodów spławikowych, spinningowych i podlodowych. W sobotę trenujemy łowienie białej ryby, a w niedzielę zawody.

W piątek na wodzie byliśmy ok. 8.00. Dzień o tej porze roku jest jeszcze dość długi więc nie martwiliśmy się, że to nie świt. Poza tym ciepło i prawie bezchmurnie, a słońce przygrzewało coraz silniej. Po dopłynięciu na rzeczki łączącej Grądy z Tarczynami, mimo dość mocnych podmuchów wiatru, od razu zauważyliśmy żerujące okonie. Było tam dość płytko. Ok. 2m wody o trochę roślin pod wodą. Ja zacząłem klasycznie: paproszek na 3g główce. Czyli to, do czego mam największe przekonanie i to co lubię. Mirek zaczął od wirówek. On z kolei do nich ma przekonanie.

Branie miałem już w drugim rzucie. Zaciąłem i okoń ok. 23cm ląduje w moim ręku. Po chwili wraca do wody a ja zachęcam kolejnego do brania. Nieszczególnie mi to wychodzi. Po dłuższym czasie mam kolejnego. Jest trochę mniejszy. Mirek bez brania. Zmieniał wirówkę na boczny trok, ale nie przyniosło to spodziewanych efektów. Zniosło nas z obszaru żerowania okoni, więc popłynęliśmy jeszcze raz pod wiatr. Historia powtórzyła się. Ja 2 okonie, Mirek bez brania.

Trzeci raz już nie napływaliśmy, gdyż okonie przestały już żerować. Skoro przestały być aktywne na płytkiej wodzie, to może są na głębszej lub w pobliżu zielsk. Poza tym chcieliśmy poznać trochę i resztę jeziora. Pozwoliliśmy więc wiatrowi znosić się w kierunku przystani. Cały czas zmienialiśmy przynęty, ciężary główek i sposoby prowadzenia. Niestety więcej brań nikt z nas nie miał. Bez żalu spłynęliśmy na przerwę obiadową.






Po obiedzie daleko nie płynęliśmy. Już po kilkudziesięciu metrach zaczęliśmy łowić. Wiatr znosił nas w głąb części jeziora znanej nam z zawodów. Jak się okazało była ona dla nas jednakowo łaskawa, tzn. obydwaj złowiliśmy (przez całe popołudnie) po jednym okonku. Mirek złowił ładnego a ja mikro - okonka. W między czasie spotkaliśmy Dyrektora Okręgu w raz ze strażnikiem rybackim z Lidzbarka Welskiego, którzy przeprowadzali zarybianie jeziora sumem. W rozmowie okazało się, że woda ma jeszcze ponad 15st. C. Trochę za dużo na dobre żerowanie drapieżników. Nasze próby łowienia zakończyliśmy o godz. 18.00. Przez cały dzień łowienia zobaczyliśmy zaledwie 6 okonków ale i tak byliśmy zadowoleni. Było ciepło, cicho i odpoczęliśmy.






W sobotę rano wstaliśmy już godzinką wcześniej. Nastawiliśmy się na trening przed zawodami, a szykowanie zanęty i znoszenie sprzętu trochę czasu zajmuje. Niestety. Nad wodą okazało się, że nic z treningu nie będzie. Ktoś zrobił zawody nikogo nie informując.

Zdziwieni byliśmy nie tylko my. Trzech innych zawodników też chciało trenować. Dostaliśmy propozycję łowienia pomiędzy startującymi. Ja z tego nie skorzystałem, gdyż denerwuje mnie jak ktoś łowi na terenie zawodów nie biorąc w nich udziału, więc nie zamierzałem sam tego robić. Postanowiłem popatrzeć a potrenować po południu. Trochę pomagałem młodemu zawodnikowi.

Później, po rozmowie z innymi zawodnikami i znalezieniu dłuższego odcinka wyłączonego z zawodów postanowiliśmy, że chociaż Mirek trochę połowi batem, nie nęcąc zbyt dużo. Każda godzinka treningu była ważna, gdyż Mirek nie ma doświadczenia w zawodach spławikowych. A tu ważny jest każdy szczegół, utrzymanie ryby w łowisku, właściwe donęcanie.

Łowisko miało ok. 2,5 – 3m głębokości. Trochę dokuczał wiatr ale ryby były od pierwszego zarzucenia. Siatka dość szybko zaczęła zapełniać się płotkami, krąpiami i leszczykami. Łowiliśmy prawie 2 godz. Efekty były zadowalające. Ryby dobrze żerowały i zapowiadały się bardzo dobre wyniki na zawodach.

Zrobiliśmy przerwę obiadową i postanowiliśmy wrócić po skończeniu zawodów. Ponownie rozstawiliśmy sprzęt (tym razem obydwaj) ok. godz.15.00. Łowiliśmy na wodzie troszkę głębszej niż poprzednio. Mirek łowił batem i odległościówką, ja łowiłem tyczką. Także i tym razem ryby brały bardzo dobrze. Nęciliśmy taką samą zanętą obydwaj, a jednak była różnica w gatunkach ryb. Ja łowiłem płotki i krąpie, Mirek często łowił leszczyki. Wagowo na pewno złowił więcej ryb niż ja.

Po jakimś czasie dojechali do nas Andrzej i Zbyszek. Andrzej siadł z moją wędką, a Zbyszek łowił u Mirka. Efekty były takie same. Na jednym stanowisku płotki, na drugim leszczyki. Po jakiejś godzinie dojechali Darek i Bartek. Darek usiadł z wędką zamiast Andrzeja, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na poławiane ryby. W dalszym ciągu brały raczej średnie płotki i krąpie. Trochę zgłodnieliśmy i pojechaliśmy na kwaterę.

Wnioski nasuwały mi się bardzo proste. Ryby będą raczej stanowiskowo, przynajmniej jeśli chodzi o poławiane gatunki. Pamiętałem doświadczenia z innych zawodów i treningów, więc dochodziła jeszcze sprawa sięgnięcia do płaskiego dna. Na tej wodzie trudno mieć dobry wynik łowiąc na spadku. Tu leszcze raczej nie podchodzą. Trzeba je sięgać tuż za kantem na płaskim dnie, które w zależności od odcinka, stanowiska zaczyna się od 11m, 13, lub jeszcze dalej. Ja łowiłem tyczką 11m, Mirek zarzucał swoją wędką na ok. 17m. Pewne było także, że to właśnie leszcze będą decydowały o wygranej. Wchodziły w zanętę i długo żerowały.

W niedzielę wstaliśmy o godz. 6.00. Szybkie śniadanko, pakowanie samochodu i meldujemy się w miejscu zbiórki. Listy startowe były już wcześniej porobione, więc czkaliśmy tylko na rozstawienie stanowisk i przystąpiliśmy do losowania. Na liście było 51 zawodników. Drużyna składała się z 3 osób. Teren zwodów podzielony był na trzy sektory 17 – osobowe. Zawodnicy z jednej drużyny łowili w różnych sektorach.

Tym razem organizator wyznaczył 2 godz. na dojście i przygotowanie. Byłem bardzo zadowolony, gdyż na tym łowisku było zawsze na to trochę mało czasu. Po losowaniu okazało się, że będę łowił w jednym sektorze z Bartkiem, Mirek z Andrzejem a Darek ze Zbyszkiem. Zawody miały trwać 4 godz. Oczywiście mi przy losowaniu, jak to ostatnio bywało, znowu zabrakło szczęścia. Wylosowałem stanowisko co prawda bardzo blisko samochodu (nie trzeba targać sprzętu kilkaset metrów po krzakach i nierównym terenie) za to bardzo płytkie. Jego głębokość wynosiła ok. 1,5m.

Znałem to stanowisko, gdyż kilka tygodni wcześniej przyjechałem tu trenować z Andrzejem i Bartkiem. Wtedy łowił na nim Bartek. Nie połowił. Często trafiały mu się ukleje, wręcz dominowały. Tym razem przecież miały być nie liczone. Cóż, trzeba będzie sobie jakoś poradzić. Miałem nadzieję, że uda mi się je ominąć.

Po zanęceniu pojawiły się natychmiast. Moje stanowisko było osłonięte od wiatru, więc doskonale widziałem oczkujące ukleje. Na początku „czepiały” się trochę przy wyprowadzeniu zestawu. Pomogło skupienie dwóch śrucin. Ukleje ominąłem jednak brań nie miałem. Troczę czekałem, trochę kombinowałem lecz jedynym rezultatem był mikro – jazgarz. Trafiały się pojedyncze płotki ale były małe i brały z rzadko. Mój sąsiad z prawej strony w tym czasie systematycznie odławiał płotki. W niezłym tempie. Zacząłem donęcać kubkiem. Bez oszałamiającego jednak efektu. Zanęciłem powtórnie. Efekt był taki sam.






Straciłem już godzinę a wyników praktycznie nie miałem. Stwierdziłem, że wiele nie nawojuję, nęcenie kubkiem nie przynosi efektów, więc zacząłem nęcić ręką. O dziwo dość szybko to poskutkowało. A może zwyczajnie był to zbieg okoliczności? Jednak płotki zaczęły mi bardzo dobrze brać. Łowiłem na dwie pinki. Czasami ich nie zmieniałem i na te same robaki łowiłem 3 - 4 ryby. Ledwo spławik ustawił się natychmiast było branie. Nie były co prawda zbyt duże, max wielkości dłoni, ale przynajmniej miałem co robić.

Wiedziałem, że nie wygram ale zacząłem myśleć o niezłym wyniku. Trafiłem nawet malutkiego leszczyka. Po dłuższej chwili zaciąłem następnego lecz natychmiast mi się spiął. Został tylko śluz na żyłce. Na pewno nie był wiele większy od poprzednika ale szkoda. Tym bardziej, że musiał mi wyprowadzić inne, bo już więcej żaden się nie trafił. Za to trafiały się niewielkie krąpie, które ważyły mniej niż płotki i obniżały możliwy do osiągnięcia wynik.

Jednak ryby brały dobrze. Ładnie reagowały na donęcanie. Nagle pół godziny przed końcem zawodów wszystko się skończyło. Brania urwały się. Donęcanie nie pomagało. Myślałem, że może leszcze weszły. Zacząłem zmieniać grunt, przynętę lecz to nie pomogło. Czy może wszedł mi jakiś drapieżnik? Nie wiem Faktem jest, że przez ostatnie pół godziny miałem tylko 2 branie. Złowiłem jazgarza i płotkę. A sąsiad łowił cały czas. Chociaż wolniej niż wcześniej.






W efekcie nasze wyniki przedstawiały się następująco:

Zbigniew Bajno – 4420pkt., miejsce IV w sektorze, ostatecznie XI,
Mirosław Brzeziński – 3370pkt., XI miejsce w sektorze, ostatecznie XXXI,
Andrzej Nowakowski – 3690pkt., IX miejsce w sektorze, ostatecznie IX,
Dariusz Kowalski – 3965pkt., V miejsce w sektorze, ostatecznie XIV,
Bartosz Kowalski – 2200pkt., XIII miejsce w sektorze, ostatecznie XXXVIII
Marcin Majewski – 3770pkt., V miejsce w sektorze, ostatecznie XV.

W klasyfikacji drużynowej skład: Andrzej, Darek, Bartek uplasował się na miejscu X.

Skład: Mirek, Zbyszek i ja zajął IV miejsce ze stratą 5pkt do trzeciego miejsca.

Niewiele nam zbrakło. Niestety kilka leszczy zeszło Mirkowi podczas holu. Dały by one sporo cennych punktów i podrzuciły by go w klasyfikacji. A to by pomogło drużynie. Niestety. Frycowe trzeba zapłacić. Może dałem mu zbyt małe haczyki? Może to tylko brak wprawy? Na pewno ogromnym utrudnieniem były drzewa nad głową. Sam przerabiałem to kilkukrotnie.

Zawody wygrał kolega Truszczyński Zbigniew wynikiem 9550pkt. Bardzo ładny wynik zbudowany w dużej części na leszczach.

Wszystkie wyniki są dostępne na stronie koła z Działdowa, Lubowidza i Lidzbarka.

Tekst i zdjęcia Marcin Majewski

Komentarze