Boleń 73 cm + sandacz 73 cm

Drugi dzień niezwykle parnej, dusznej pogody. Ruszamy z Czarkiem na ryby o 19 a temperatura przekracza 35 stopni w cieniu, nie ma czym oddychać. Nad wodą zakładamy wodery by dostać się do łowiska. Brniemy przez rozlewiska, mam wrażenie że woda zamiast mnie chłodzić to grzeje. W ciągu ostatnich 2 dni woda w rzece opadła o dobre 30 cm albo i więcej z tym, że od dnia wczorajszego najwyżej kilka cm.

Dzień wcześniej po dużym spadku woda była martwa i nie miałem brań. Brnąc w wodzie po kolana docieramy do łowiska, zostawiam Czarka na pierwszej miejscówce, ja brnę przez rozlewisko kilkaset metrów na drugą miejscówkę. Poziom wody utrudnia łowienie i nie ma mowy by łowić obok siebie. Minus takiego rozwiązania to brak ładnych zdjęć z rybami, zaletą spenetrowanie większego fragmentu łowiska.

Na swojej miejscówce nie mam skrawka suchego lądu, by nie dźwigać plecaka przez cały czas łowienia wieszam go na krzaku. Woda opadła na tyle, że nie będę mógł łowić w sposób jak przez ostatnie 2 tygodnie, po prostu tu gdzie prowadziłem woblera jest już kilkanaście cm ponad lustro wody "zielsko".

Testuję jakby tu się ustawić by można było prowadzić przynętę, do koryta rzeki brakuje mi ze 3 metry, niestety troszkę za daleko wchodzę do wody i nalewa mi się do woderu woda, niezbyt to przyjemne, ale nie mam gdzie wyjść by wylać wodę, trudno pomęczę się te 3 godziny.

Gdy wreszcie udaje mi się zająć w miarę wygodne stanowisko zaczynam łowienie, na początek na agrafce zapinam swojego killera z 2 ostatnich tygodni, bezsterowy wobler Tarnus, kilka rzutów, zmiana na innego Tarnusa, później jeszcze innego. Woblery niby identyczne ale każdy pracuje trochę inaczej, dlatego tak cenię sobie fabryczne woblery Rapali i Salmo, przede wszystkim za ich powtarzalność, jak urwę jednego to mogę zawsze kupić identycznie pracującego.

W woblerach produkowanych w domowym zaciszu już o tej powtarzalności nie ma mowy. Miałem już wiele killerów, woblerów wykonanych przez naszych wędkarzy o złotych rączkach, które skończyły gdzieś pod wodą na uwadach, najczęściej następny taki wobler  nie okazuje się już tak skuteczny.

Nie ma brań na Tarnusy, zakładam wobler "wujka", też nic, w dodatku za bardzo się czepia zielska, sprawdzam nowe boleniowe Bonito, później na agrafkę wędruje bezsterowy łomżyniak, następnie popper Siudaka, który dał mi obecny rekord bolenia. Nie mam brań a woda wygląda na martwą, jest już dobrze po 21, dzwonię do Czarka, by dowiedzieć się co u niego, ale też jest bez brań.

Widzę lekkie ożywienie w dole rzeki, zakładam Tarnusa, ale brakuje mi jeszcze  ze 40 metrów by dorzucić do żerujących boleni, a bliżej nie mam brań. Zrezygnowany zakładam na agrafkę nowy wynalazek Rapali 10 cm Flat Rap. Rzucam wobler prostopadle do nurtu i po łuku sprowadzam wobler do brzegu, zaskoczenie jest branie, ale po zacięciu ryba sie spina i tylko pokazuje grzbiet, ładny boleń...

Drugi rzut podobny tylko zdecydowanie szybciej prowadzę Rapalę, mocne branie, zacinam i rozpoczyna się hol, silny nurt jest sprytnie wykorzystywany przez bolenia, kilka razy uruchamia kołowrotek, powoli podciągam rybę do siebie, już widzę jest bardzo ładny, nie daje się łatwo podprowadzić pod nogi.

Wycofuję się trochę na płytszą wodę, boleń zmęczony leży przy woderach, sięgam po telefon i robię fotkę, ale nie wychodzi najlepiej, wyciągam szczypce i uwalniam rybkę, chwilę leży obok woderów, by spokojnie odpłynąć. Bolenia oceniam na jakieś 73 cm, ładny już trochę grubszy niż te śledzio - tarpony majowe.


Już nie kombinuję z woblerami, rzucam tą Rapalą i wiem już gdzie szukać ryb, w dwóch następnych rzutach mam  2 brania - ale ryby się nie zacinają, wobler za ponad 40 zł, a fabryczne kotwice tępe i kwalifikujące się od razu do wymiany... to dzisiejsza Rapala...

Jest już po 22 i powoli odechciewa mi się dalszego łowienia, jeszcze ostatni rzut, jeszcze jeden ostatni, tym razem wobler prowadzę zdecydowanie wolniej i... branie, zacinam mocno, o dziwo tym razem ryba siedzi i dzielnie walczy, kilka razy uruchamiając hamulec kołowrotka, jest już w zasięgu wzroku... sandacz nie boleń, ładny sandacz podobny rozmiarami do tego wcześniejszego bolenia.

Wychodzę z nim na wodę do pół łydki by przez chwilę nacieszyć nim swoje oczy, to pierwszy sandacz w tym roku, wypinam szczypcami kotwicę z pyska, odkładam wędkę na krzak, sandacz dalej leży tam gdzie wyjąłem mu kotwice, widać walka dała mu się nieźle we znaki. Biorę go delikatnie w dłonie i wynoszę na głębszą wodę, chwilę przytrzymuje w pozycji naturalnej dla ryby i sandacz powoli odpływa... rośnij...

Dzwonie do Czarka by się pochwalić, ale tylko odbiera na krótko i mówi że właśnie holuje bolenia, rozłączam się, zbieram swoje graty i powoli brodząc w wodzie miejscami za kolana kieruję się w stronę Czarka, na dziś starczy. Czarek złowił dwa mniejsze bolenie, jest już przed 23 wracamy do domu.

Na drugi dzień Czarka zatrzymują obowiązki rodzinne, ruszam sam, jeszcze później, na łowisku jestem ok. 20, jest tak samo parno i duszno jak dzień wcześniej, woda od wczoraj nic nie opadła, ale już tak pięknie nie było. Łowię najpierw na Tarnusa bolenia ok. 55 cm i już po zmroku na Flat Rapa bolenia 60 cm. Komary przez te 2 dni nic sobie nie robiły z Offa...

Komentarze