Jak przeżyć zimę?

Może na ryby?

Wbrew powszechnej jeszcze opinii ryby w okresie późnojesiennym i zimowym biorą wcale nie najgorzej. Słabsze efekty wędkarskie są spowodowane przede wszystkim brakiem wędkarskiego rozpoznania. Moim zdaniem wędkarze łowiący w tym okresie popełniają kilka podstawowych powiedziałbym grzechów.

Do głównych błędów popełnianych w tym trudnym okresie zaliczyłbym następujące:

  • Zły wybór łowiska
  • Nieodpowiednia pora połowu
  • Źle skomponowana zanęta
  • Źle dobrane zestawy
  • Nieodpowiednia przynęta

Po krótce chciałbym podpowiedzieć jak się tych błędów ustrzec.

Powinniśmy zastanowić się gdzie o tej porze roku możemy spotkać ryby. Na pewno nie będą to te same odcinki rzeki, co wiosną, latem a nawet jesienią. Wtedy jedynym problemem aktywnych ryb było gdzie się najeść. W chwili obecnej nie tylko obecność pokarmu decyduje o tym czy ryby będą brały. Ryby, jako zwierzęta zmiennocieplne w chłodnych porach roku są mniej aktywne i dlatego należy ich szukać w głębszych odcinkach rzeki o słabszym nurcie. Takie miejsca są przeważnie za główkami. Nie w samym warkoczu, ale tuż obok w spokojnej wodzie i często wstecznym prądzie powinny być płocie i krąpie a w najgłębszych miejscach możemy spodziewać się leszczy. Oprócz główek na pewno każdy z nas zna spokojne i dość głębokie miejsca w rzece (np. różnego rodzaju starorzecza). Tam należy udać się na jesienno-zimowe połowy.

Teraz dzień jest krótki a ranki często z przymrozkami i nie ma co się zrywać wcześnie na ryby. Myślę, że powinniśmy wędkowanie rozpocząć nie wcześniej niż o 9.00. Ryby są niemrawe i chłód poranka nie sprzyja ich aktywności. Łowienie na spławik należy skończyć ok. 15.00. Później brania ustają.

Zanęta nie powinna zawierać dużo tzw. Wypełniaczy. Dwie garści gliny z garstką jockersa przyciągną z pewnością ryby. Natomiast zanęta z dużą ilością frakcji spożywczych (bułka tarta, otręby, płatki itp.) spowoduje, że ryby szybko się najedzą i przestaną żerować. Osobiście jako podstawę zanęty na chłodną porę roku używam konopi do tego trochę siemienia i sporo gliny. Ryby muszą szukać czegoś do jedzenia a nie się najadać. Koniecznie dodaję też garstkę jockersa. Oczywiste jest też to, że zanęty tej jest niewiele. Do łowiska wrzucam dwie, najwyżej trzy kule zanętowe wielkości mandarynki. Jeżeli przez pół godziny nie ma brań to znaczy, że ryb tu nie ma i trzeba zmienić łowisko.

Zestawy muszą być najdelikatniejsze z możliwych. Latem nawet mała rybka wciągała pod wodę spławik wielkości buraka. Teraz nawet na dużo mniejszym nie zauważymy delikatnych brań. Na późnojesienną zasiadkę proponuję użyć cienia spławika o wyporności nie większej niż 1,5 g. Tylko takie chucherko będzie sygnalizować każde zainteresowanie się ryby przynętą. Oczywiście nie tylko spławik powinien być odchudzony. Żyłka główna nie powinna przekraczać średnicy 0, 16mm a przypon 0, 12mm. Sam używam jeszcze cieńszych – odpowiednio 0, 12 i 0,08. Haczyk nie większy niż 14 a namawiam do używania 16 a nawet 18. Ryby o tej porze roku są, jak już pisałem, mało aktywne i nie tak waleczne jak latem. Nie ma więc potrzeby używania dużych haków i grubej żyłki.

Na koniec przynęta. Najczęściej o tej porze roku sprawdzi się ochotka lub ich pęczek. Rzadziej oczekiwane efekty przyniesie biały robak. Dość niezłe efekty może dać wędkowanie na pinkę, małe gnojaki lub różne ciasta.

Konserwacja sprzętu

Nie wszyscy są miłośnikami zimnego wędkowania. Dlatego dla nich mam propozycję. Zamiast się nudzić wieczorami można przejrzeć sprzęt i przygotować się do przyszłego sezonu. W ten sposób zabijemy nudę i zaoszczędzimy sobie niespodzianek i niepotrzebnych kosztów.

Najpierw kije. Myję je wodą z dodatkiem płynu do mycia naczyń. Powinno wszystko puścić. W razie trudności z usunięciem zaschniętego brudu moczę kij w wannie przez ok. 30 min. Po tym zabiegu nawet najgorszy brud ustępuje. Teleskopy bez przelotek i wędki dokładane nie sprawiają większych kłopotów, ale wędkom teleskopowym i innym wędkom z przelotkami należy poświęcić więcej czasu.

Po dokładnym umyciu płuczę części w czystej wodzie i ustawiam do wyschnięcia. Pod części wędek ustawione pionowo podkładam stary ręcznik, aby woda ściekająca z poszczególnych części miała gdzie wsiąknąć.

Po wyschnięciu (zwykle na drugi dzień) dokładnie przeglądam wszystkie części. Szczególną uwagę poświęcam wszystkim złączom. One są najbardziej narażone na uszkodzenia. Dokładnie też oglądam wszystkie przelotki i miejsca ich mocowania. W razie potrzeby wymianę przelotek zlecam specjalistycznym serwisom. Podobno są ludzie, którzy robią to sami, ale, ze względów praktycznych i estetycznych, wolę zapłacić parę groszy i mieć pewność, że jest to zrobione należycie.

Następnie całe blanki smaruję specjalnym smarem silikonowym. Nie mam pojęcia czy to w jakiś sposób konserwuje wędziska, ale na pewno lepiej po tym zabiegu wyglądają. Po wyjęciu wędek z pokrowca warto przyjrzeć się też samemu pokrowcowi. Na pewno jest w nim sporo piasku, który trzeba usunąć. Aby nie narażać się domownikom najlepiej tą czynność przeprowadzić odkurzaczem ze specjalnie dobraną końcówką. Następnie, jeżeli zachodzi taka konieczność, czyszczę a w ostateczności piorę pokrowce.

Przy okazji w bocznych kieszeniach odkrywam parasol i podpórki, które też przeglądam i czyszczę. Skąd do diabła w nich tyle piasku?

Następne wolne popołudnie i wieczór poświęcam na kołowrotki. Na szpulach pozostawiam tylko plecionki w dobrym stanie. Wszystkie żyłki zdejmuję i wyrzucam. Nie opłaca się zaczynać sezonu od ryby, która nam pójdzie z powodu starej żyłki. Kołowrotki czyszczę przy pomocy starego pędzelka do golenia i starej szczoteczki do zębów na sucho.

Większość używanych przeze mnie kołowrotków ma specjalne otwory do konserwacji i tego się trzymam. W kilku starszych modelach odkręcam przykrywy i po delikatnym przeczyszczeniu smaruję specjalnym smarem.

Najgorzej jest z drobnymi akcesoriami. Ja swoje skarby przeglądam w absolutnej samotności. Nawet kot musi pozostać w drugim pokoju. Resztę rodziny najlepiej gdzieś wyprawić. Po co narażać się na uwagi typu „Aż tyle tego masz, Ile to musiało kosztować ” itp. Poza tym ta czynność wymaga skupienia i podejmowania ważnych nierzadko drastycznych decyzji typu „czy na pewno te haczyki są mi jeszcze potrzebne, bo nie mam do nich zaufania (chyba kilka ryb mi z nich zeszło)”.

Z własnego doświadczenia wiem, że jak czegoś nie używałem przez dwa sezony to mogę się tego pozbyć bez większego żalu, że mi się może to jeszcze przydać. Po takim remanencie pudełka znowu domykają się bez trudności.

W pudełkach znajduję sporo spławików, które uległy uszkodzeniu. Naprawa tych spławików nie powinna sprawić większych trudności. Na początku wklejam antenki, kile i oczka. Do wklejania używam distalu lub podobnego kleju. Następnie po wygładzeniu nakładam kilka warstw lakieru wodoodpornego. Nie stosuję lakierów szybkoschnących. Te mają tendencje do pękania. Najlepsze są lakiery wodorozpuszczalne półmatowe lub matowe.

Przygotowania do następnego sezonu.

Na początek zestawy. Oczywiście nie wszyscy łowią na tyczkę i co się z tym wiąże nie wszyscy zużywają w sezonie tak dużą ilość zestawów. Ale większość z nas ma w swoim pokrowcu teleskopy bez przelotek (tzw. baty). Do nich powinniśmy przygotować sobie kilka zestawów. Jako żyłki głównej do bata używam żyłki o średnicy 0, 16mm. Ważne aby to była żyłka markowa. Odrzucam wszelkie żyłki nawijane w Polsce. Są one z reguły mocno przegrubione, a wytrzymałość na zerwanie ma się nijak do podanych na opakowaniu wartości. Osobiście polecam żyłki colmica, mavera lub sensasa.

Robienie zestawu rozpoczynam od założeniu spławika na żyłkę. I tu uwaga spławiki dostępne w handlu mają z reguły koszulki z pcv. Niestety nie specjalnie się one nadają do tych celów - przeważnie są zbyt twarde i kaleczą żyłkę. Wymieniam więc koszulki na silikonowe. Na spławiki z długim kilem metalowym lub węglowym zakładam przeważnie trzy koszulki. Zapobiega to skutecznie niechcianemu przesuwaniu się spławika po żyłce.

Następnie obciążenie – śruciny na wody stojące i oliwki lub ostatnio modne kulki na wody bieżące. Jeszcze pętelka do przyponu i pozostaje nam odmierzyć długość zestawu do odpowiedniej wędki. Należy pamiętać aby długość zestawu była ok. 10% mniejsza niż długość wędki. Wtedy po założeniu przyponu uzyskamy odpowiednią do wędkowania długość.

Przypony trzymam oddzielnie w specjalnych portfelach. Przechowywane w ten sposób mogą leżeć nawet rok i czekać na wykorzystanie. Specjalistyczny portfel to wydatek rzędu 20 do 50 zł. Sporo ale można w nim przechować ok. 100 przyponów. Jaka to wygoda, kiedy latem korzystamy z przyponów uwiązanych w zimowy wieczór nie muszę nikogo przekonywać. Szczególnie małe haczyki na cienkich żyłkach trudno się wiąże bezpośrednio na łowisku.

Czy spinningiści nie mają co robić?

Oczywiście że i dla spinningistów można znaleźć sporo zajęć w tym martwym okresie. Po konserwacji wędek i kołowrotków sposobem wyżej opisanym wielbiciele spinningu mogą zająć się swoimi pudełkami z przynętami.

Na początek polecam podzielić je na dwie grupy – używane (chociażby sporadycznie) i nieużywane co najmniej od dwóch sezonów (sporo się tego nazbierało). Nie namawiam was, aby te nieużywane wyrzucić, ale można spróbować je zmodyfikować. Satysfakcja z ryby złowionej na samodzielnie zmontowaną przynętę jest jeszcze większa.

Na pierwszy ogień polecam wirówki. Modyfikować je najłatwiej. W handlu już prawie nie ma wirówek, które nie pracują w wodzie. Jest za to sporo, które z różnych powodów są mało skuteczne. To właśnie postaramy się zmienić. Przede wszystkim zmiana koloru. Warto mieć w pudełku wirówki różnych kolorów i przy odrobinie pracy nie musimy ich wszystkich kupować. Po prostu wystarczy nieużywane blaszki pomalować lub okleić kolorową folią samoprzylepną.

Folię pozyskuję w zaprzyjaźnionym punkcie reklamowym. Jest tam dużo drobnych ścinków, które nie przydają się już w produkcji reklam, a do oklejania skrzydełek są idealne. Poza tym do błystki możemy dodać różnego rodzaju chwościki z wełny lub podobnego materiału. I tu uwaga nie muszą one być wszystkie w kolorze czerwonym.

Warto trochę poeksperymentować. Czasem dziwna kombinacja kolorystyczna okazje się najskuteczniejsza. Niektóre błystki będą miały tępe lub uszkodzone kotwice. Można je oczywiście wymienić na nowe, ale ja namawiam, aby przynajmniej kilka z nich uzbroić pojedynczym hakiem i dodatkowo uatrakcyjnić twisterem. Może to okazać się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.

No i w ten sposób pozbyliśmy się nieużywanych twisterów. Pozostały jeszcze rippery. Dla wszystkich, którzy mają smykałkę majsterkowicza jest to spore pole do popisu. Możemy podcinać, zanurzać w gorącej wodzie (całe lub tylko części), odcinać i doklejać według gustu. Warto to robić, bo otrzymamy przynęty unikalne – takich na pewno nie kupimy w sklepie a może się okazać, że są one również bardzo łowne.

Tyle moich porad. Jak ktoś ma jeszcze inne pomysły to proszę o zamieszczenie w komentarzach lub w formie osobnego artykułu.

Darek

Komentarze